poniedziałek, 3 stycznia 2011

nihtmare

hmm od czego zacząć? jakoś czasu nie było a może przez moje lenistwo. ale już się zabieram. ta notka chyba będzie chaotyczna...

no cóż. o tym jak i gdzie spędzam sylwestra dowiedziałam się 31 grudnia. tego dnia jakoś tak od samego rana szły mi riposty do Piotrusia. z nim i Edytą byliśmy w bibliotece, empiku i kupiłyśmy bilet miesięczny. teraz jak tam chodzę to cały czas się śmieję z tego kolekcjonerskiego 2 zł. no cóż. było minęło. miałam i już nie mam. ale teraz mogę się z tego śmiać. i powiem, że tak teraz jak na to patrzę z boku to to głupio wyszło. i już nie wiem co dalej pisać... aha, później poszliśmy do biedronki. nakupiłyśmy kolejne jedzenie. no i zwiałam do domu. później szybko szybko żeby się zebrać. no i już trzeba było się zbierać na sylwestra. no i wreszcie sylwester. w mieszkaniu brata bez lodówki i bez działającej kuchenki. jak studenci. ale wcale nie żałuję. ani odrobinę. ojojoj. jajko. tak. rozbite przez Piotrka. hmmm. i później tylko było słychać, że kto taki mądry daje jajko za pudełkiem. i takie tam. ale zostało ładnie wysprzątane i nawet śladu nie było.  no. a później ta gadka. że no gdzie się jajka trzyma. no oczywiście że nie w mikrofalówce. i to że Piotrek dostał je pod choinkę. i takie różne. z czego tak mi się śmiać chciało. tyyyyyle jedzenia. i piosenki i viva i komentowanie biberka i różnych innych typków. i oczekiwanie co będzie na pierwszym miejscu. rihanna. później odliczanie z jedynką dwójką i polsatem i czym tam sie jeszcze dało. i w końcu wybiła 00.00 już nie wytrzymałam i pękłam.. później wypiliśmy kawę mrożoną. a później zjedliśmy kanapki. dla mnie to były najdziwniejsze kanapki jakie w życiu jadłam. masło, pasta z łosia, szynka, sałatka, chrzan, jeszcze jedna szynka i majonez na wierzch. chyba o niczym nie zapomniałam. ale naprawdę.. były pyszne.. później to już oczekiwanie rana. oczywiście różnego typu rozmowy i wspominania. później przyszedł brat Edyty. i położył się spać. "podziel się posiłkiem." haha. siedzieliśmy na podłodze w kuchni grając w ICETOWERA. Edyta się zebrała i poszła do ubikacji. no i później no to wszystko poszło.. tzn. stało się coś z kiblem. się po prostu zatkał. ale ona przecież tylko srała. a później to już szybko szybko i do kościoła. w kościele przytrafiło się coś śmiesznego. z zacieków od wody powstawały na posadzce różne obrazki. np. koń czy pies wychodzący z budy. i w tedy mnie coś szarpnęło. to był sen. i wszystko znikło. nie umiem tego opisać słowami nooo. ale śmieszne to było. z kościoła do domu na nogach i poszłam spać.

szkoda że zabrałam się za tą notkę dopiero przed chwilę. więc nie zdążę napisać wszystkiego co bym chciała.

I to, że w życiu występuje czerń i biel nie znaczy że trzeba się poddać. Trzeba trwać choćby w marzeniach, bo jeśli się kogoś kocha naprawdę jest warto. A ja wiem, że Go kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz